Wyprawa do Fiji, grudzień 2004


przejdź :: GARŚĆ INFORMACJI :: Z dziennika podróżnika - TROPIKI W KOŚCIELE :: powrót


przejdź do galerii filmów

GARŚĆ INFORMACJI

FIDŻI

 


Stolica – Suwa
Ludność – 844 tysiące 330
Ustrój – republika
Język – angielski, fidżijski, hindi,urdu
Waluta- dolar Fidźi
Wiza -

LLLL
LLLL

FIDŻI, państwo wyspiarskie na Oceanie Spokojnym, którego mieszkańcy jeszcze bardzo niedawno zjadali na deser swoich gości. Przez tereny Fidżi przebiega linia zmiany daty, co w praktyce oznacza, że z Polską dzieli ją 12 godzin, a więc jest to najodleglejszy od naszej ojczyzny punkt na ziemi, który najpierw został odkryty przez holenderskiego wilka morskiego, Abela Tasmana w 1643 roku. Potem w te strony zawitał żądny wrażeń kapitan James Cook, co w konsekwencji zakończyło się brytyjskim protektoratem. Od 1970 roku Fidżi było członkiem Wspólnoty Narodów, a głową państwa była królowa brytyjska, Elżbieta II, co ostatecznie zmieniło się kiedy w 1987 roku Fidżi zostało przekształcone w niezależną republikę. Dzisiejsze Fidżi to otwarci mieszkańcy, którzy z obrzydzeniem spoglądają wstecz na cieszącą się złą sławą historię o kanibalizmie swoich przodków, to plantacje trzciny cukrowej, na które niegdyś sprowadzani byli pracownicy z Indii, to błękitne zatoki z kolorową, pełną życia rafą koralową i delfiny, z zachwytem prowadzące łodzie rybaków, w końcu pachnące kwiaty zwieszające się z zielonych krzewów i mężczyźni w spódnicach.

do góry

Z dziennika podróżnika - TROPIKI W KOŚCIELE




L
Była akurat niedziela, jechaliśmy wynajętym samochodem i wypatrywaliśmy ciekawych motywów fotograficznych, kiedy zobaczyliśmy stojącego na poboczu łagodnie wyglądającego mężczyznę w średnim wieku. Naszą uwagę zwrócił szczególnie jego strój, którego niezwykłym elementem była granatowa, kopertowa spódnica, sięgająca do połowy jego owłosionej łydki. Jedną rękę miał zajętą Biblią w ciemnoczerwonej, grubej oprawie, drugiej trzymało się kurczowo dwóch kilkuletnich chłopców, w takich samych odprasowanych spódniczkach. Ich celem był, jak przystało na niedzielę, kościół, a my jak najbardziej mogliśmy w osiągnięciu tego celu pomóc. Paczka kruchych ciastek, którą przezornie zawsze przy sobie mam dodatkowo zmotywowała najmłodszych do zajęcia wygodnych pozycji. Świątynia, do której zmierzaliśmy okazała się nieotynkowanym budynkiem, pozbawionym okien i drzwi, bogatym w grube szczeliny, po których dreptały ciekawskie robaki. Wokół skromnego drewnianego ołtarza piętrzyły się świeże kwiaty, którymi zdążyły zainteresować się pszczoły, nie znajdujące żadnej
przeszkody, aby się do środka dostać. Po kilku minutach skromne wnętrze wypełniło się wiernymi, którzy zasiedli na lichych drewnianych ławkach, ustawionych bezpośrednio na surowym szarym betonie. To w istocie oni i ich wiara w Boga tworzą ten kościół i wspólnotę, w jakiej gdzieś na końcu świata żyją. Jak łatwo się domyślić, nowo poznany James zaprosił nas do wspólnego nabożeństwa i z miejsca przedstawił wąsatemu pastorowi, który odprawiał niedzielny rytuał częściowo w miejscowym dialekcie, częściowo, głównie z naszego powodu, w języku angielskim. Był to kościół wyznawców chrześcijańskiego odłamu Adwentystów Dnia Siódmego, msza trwała nieco ponad dwie godziny, a my byliśmy czynnymi uczestnikami prawdziwego spektaklu, jaki z naszym udziałem się rozgrywał. Nie były to bynajmniej zwykłe, odklepane modły, ale prawdziwy pogodny teatr, odgrywany przez aktorów przy dźwiękach gitary. Już sama nie wiem, kto na kim zrobił większe wrażenie. Nas z zachwytem pochłonęła niecodzienna atmosfera, mieszkańcy wyspy ogrywali coniedzielny rytuał, ale nie odrywając oczu od dwojga zafascynowanych Europejczyków. Na koniec musieliśmy się przywitać i jednocześnie pożegnać z każdym z osobna, co wcale nie okazało się finałem dnia. James nawet nie chciał słyszeć o rychłym pożegnaniu i w zamian za drobną przysługę transportową zaprosił nas do skromnego domu, gdzie ciepło przyjęła nas Helen, żona naszego nowego znajomego i nauczycielka z lokalnej szkoły podstawowej. Między jej nogami kręciła się spora gromadka rozbrykanych dzieciaków, które nie mogły doczekać się otwarcia szarego kartonu, w jaki po drodze się zaopatrzyliśmy. W końcu, w gości nie wypada iść z pustymi rękami... Kiedy dzieci zajęły się jego zawartością zasiedliśmy z Jamesem i Helen na ich wyłożoną słomianymi matami podłogę i pogawędziliśmy o trudnym życiu w tym odległym zakątku świata. Spotkanie zakończyło się wspólnym pamiątkowym zdjęciem, na którym z trudem wszyscy chętni się pomieścili. My bogatsi o nowe doświadczenie popędziliśmy przed siebie, oni pozostali w swym niezmiennym, biednym życiu, w którym ciężko zdobyć się na choćby marzenia...

 szkoły angielskiego to www.englishforyou.pl

do góry
:: projekt i wykonanie :: Tomasz Kowalczyk ::