|
|
|
Wyprawa do RPA, Swazilandu, Namibii, Zimbabwe i Zambii, grudzień 2005 |
przejdź ::
GARŚĆ INFORMACJI ::
Z dziennika podróżnika - SAFARI ::
powrót
|
|
przejdź do galerii filmów
|
GARŚĆ INFORMACJI |
REPUBLIKA POŁUDNIOWEJ AFRYKI
Jeżeli chcesz przeczytać o samchodowej wyprawie przez Afrykę Warsaw - Cape Town Overland 2009 kliknij tutaj
Stolica –
Ludność –
Ustrój –
Język –
Waluta-
Wiza -
lll
REPUBLIKA POŁUDNIOWEJ AFRYKI - kraj, którego powierzchnia pomieściłaby Francję i Hiszpanię to prawdziwy tygiel kulturalny, w którym mieszają się różne tradycje, religie i języki. Nie bez powodu Nelson Mandela, duchowy przywódca czarnej ludności, nazwał swój naród „Rainbow’s Nation”. Mienią się nie tylko kolorem skóry, ale również odmienną kulturą. To ostatnie zjawisko to zasługa kolonizatorów, sprowadzających w te strony pracowników i niewolników z różnych części świata.
Niestety ta różnorodność ma swoje wady, czego dowodem jest brak wyraźnej tożsamości narodowej. Najjaskrawszym tego przejawem jest liczba oficjalnych języków, które są podstawowym składnikiem poszczególnych kultur. I tak w 1994 roku uznano za obowiązujące - język angielski, afrikaans oraz dziewięć języków plemiennych Bantu.
Pierwsi osadnicy z Europy pojawili się na tych terenach już w XVII wieku, przeważnie Holendrzy, potem Francuzi i Brytyjczycy, a wraz z nimi najemni pracownicy z Indii, Indonezji i Madagaskaru. Każdy do swojej walizki zapakował swoje, przekazywane od pokoleń tradycje, które z mniejszą lub większą mocą w nowej ojczyźnie pielęgnował i oddawał w spadku kolejnym pokoleniom. Do tego dochodzą jeszcze rdzenne afrykańskie plemiona, zamieszkujące te ziemie, zanim natrafili na nie i jej głęboko ukryte bogactwa pierwsi biali ludzie. Do dziś na pytanie: “kim jesteś?” nikt nie udziela jednoznacznej odpowiedzi, świadczącej o bezwarunkowej przynależności do Republiki Południowej Afryki. W pierwszej kolejności słyszymy: jestem Xhosa, Zulu, Bantu, Ndebele czy Hindi. Biali na to samo pytanie są bardzo dobrze przygotowani i z miejsca wygłaszają precyzyjną pogadankę o pierwszych przodkach przybyłych jeszcze w XVII lub XVIII wieku z Holandii czy z Francji i ich perypetiach w dziczy.
Tożsamości narodowej z pewnością nie przysłużył się potępiany na całym świecie apartheid, nienaturalnie segregujący ludzi według koloru skóry, a nie rzeczywistych wartości wyznawanych przez poszczególne osoby. I chociaż to zjawisko przechodzi powoli do lamusa i nikt nie chce o nim pamiętać, nadal istnieje nieoficjalny podział na białych, czarnych i kolorowych. Wszystkie te grupy tworzą odrębne społeczności, skupione w odrębnych osiedlach i kultywujące odrębne kultury i religie.
Lata apartheidu przyczyniły się do ogromnej nienawiści białych do czarnych i teraz z trudem przychodzi im przystosowanie się do nowych, demokratycznych porządków życia, w którym musi znaleźć się miejsce dla jednych i drugich. Podziały są najbardziej chyba widoczne w statusie majątkowym obu tych grup. Podczas, gdy biali mieszkańcy RPA zajmują wysokie stanowiska w szklanych wieżowcach, jeżdżą luksusowymi limuzynami i mieszkają w pełnych zieleni posiadłościach, odgrodzonych od reszty świata wysokimi murami, wzbogaconymi dodatkowo drutem kolczastym, czarni obywatele w większości budują swoje ubogie osiedla, zwane town shipami, na obrzeżach miast, których nieodłącznymi elementami jest blacha falista, wałęsające się psy i bose, zasmarkane dzieci. Z każdym rokiem jednak obserwuje się daleko idące zmiany. Coraz więcej młodych, czarnych ludzi bierze życie w swoje ręce, stawia na dobre wykształcenie i tym samym odmianę swego biednego losu. Rząd przyznaje specjalne ulgi przedsiębiorcom zatrudniającym mieszany personel, w związku z czym pękają sztuczne bariery, a ludzie uczą się tolerancji.
RPA to również, a może przede wszystkim wspaniałe krajobrazy, najpiękniejsze miasto świata, jakim jest Kapsztad oraz bogate w faunę i florę parki narodowe, przyprawiające o prawdziwy zawrót głowy. My bez wątpienia w tym miejscu na świecie oddaliśmy cale serce i nie tylko wracaliśmy tam kilka razy, ale nawet rozważamy ten zakątek świata, jako nasz prywatny raj na ziemi.
NAMIBIA
Stolica – Windhoek
Ludność – 1 mln 648 tys.
Ustrój – republika
Język – angielski, afrikaans, niemiecki
Waluta- dolar namibijski
Wiza -
c
NAMIBIA, młody kraj w południowo-zachodniej Afryce, cieszący się pełną suwerennością zaledwie od 1990 roku. Najpierw skolonizowany przez Niemców, później jego terytorium zaanektowały południowo-afrykańskie wojska, co skończyło się objęciem jego terytorium mandatem RPA, ostatecznie doczekał się upragnionej niepodległości i dziś serdecznie zaprasza do środka. Przybyszów zachwyca przede wszystkim niesamowitą Pustynią Namib, i to nie tylko ogromnymi wydmami, które wyrastają na wysokość 275 m, ale przede wszystkim świtem, rozpalającym je do czerwoności. Aby zawyć z zachwytu należy się poświęcić i wstać jeszcze przed wschodem słońca, następnie przekupić strażnika, potem szybko popędzić przez pustynię i wybrać najbardziej okazałe wydmy, żeby potem z gotowym sprzętem fotograficznym czekać, aż krążek słońca zacznie się wspinać coraz wyżej po sklepieniu nieba, oświetlając ostre krawędzie piaszczystych wzniesień. W miarę, jak słońce wędruje coraz wyżej zmieniają się kolory wokół nas – od ciemnoczerwonego do zupełnie żółtego w samo południe. Kiedy wybija dwunasta przedstawienie dobiega końca, cienie kończą swój szalony taniec, a my zaczynamy zalewać się potem od coraz wyższej temperatury, a o jakimkolwiek schronieniu nawet nie ma mowy.
Namibia to jeden z najsuchszych krajów świata, czego efektem jest właśnie ciągnąca się wzdłuż wybrzeża Atlantyku na długości ok. 1900 km Pustynia Namib, ogromne połacie Pustyni Kalahari, porośniętej jedynie niskimi, surowymi krzewami, stepy oraz suchy Płaskowyż Centralny, leżący na wysokości 1690 m n.p.m, co automatycznie daje odpowiedź na pytanie: dlaczego w tej części świata średnio na 1 km2 przypadają jedynie dwie osoby.
Namibia to również ogromny ekosystem, który przede wszystkim chroniony jest w umownych granicach Parku Narodowego Etosha, nie ograniczającego w żaden ludzki sposób migracji i wolności żyjących tam zwierząt. Daje za to duże możliwości ludziom, którzy kompletnie nie przeszkadzając zwierzętom mogą je podpatrywać z niewielkiej odległości. Obozy z wygodnymi domkami usytuowane są w buszu, tuż obok naturalnych wodopojów, co daje niepowtarzalną okazję obcowania z dziką naturą i to 24 godziny na dobę. Ludzie zafascynowani niecodziennym teatrem oglądają przedstawienie z szeroko otwartymi oczami i gotowymi do pracy aparatami fotograficznymi, przed którymi przesuwają się żywe obrazy.
ZIMBABWE
Stolica – Harare
Ludność – 12 mln 383 tys.
Ustrój – republika
Język – angielski
Waluta- dolar Zimbabwe
Wiza -
Zimbabwe, kraj w Afryce Południowej, dawna brytyjska Rodezja, zaprasza imponującymi Wodospadami Wiktorii, które dzieli z sąsiednią Zambią. Poza tym walczy z postępującą hiperinflacją i 80%-owym bezrobociem. Zaraz po odzyskaniu niepodległości w 1980 roku za wszelką cenę nowa władza chciała przepędzić wszystkich białych farmerów, zmuszając ich wydanym w 1992 roku dekretem do odsprzedaży gruntów, co okazało się tak niekorzystne dla tych ostatnich, że uciekali, gdzie pieprz rośnie. Patrząc na dzisiejszych obywateli Zimbabwe rodzą się wątpliwości, czy postąpili właściwie, zwłaszcza kiedy rzucimy okiem na leżące ugorem dawne, dobrze prosperujące majatki.
ZAMBIA
Stolica – Lusaka
Ludność – 11 mln 500 tys.
Ustrój – republika
Język – angielski
Waluta- kwacha
Wiza -
Zambia, kraj w Afryce Południowej, pozbawiony dostępu do morza dzieli z Zimbabwe jedną z najważniejszych atrakcji turystycznych Afryki, ogromne Wodospady Wiktorii. Oprócz tego jest ważnym eksporterem miedzi.
WODOSPADY WIKTORII
W środkowym swym biegu rzeka Zambezi, spada z ogromnym hukiem w przepaść z wysokości 111 metrów, tworząc potężne Wodospady Wiktorii, uznane za jeden z siedmiu cudów świata i wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Szerokość wodospadu wynosi 1700 metrów, a po zakończeniu pory deszczowej z tej imponującej wysokości spada w dół nawet 9 milionów litrów wody na sekundę, co powoduje unoszący się nad miastem dym miliona kropelek tańczących ponad szumiącym żywiołem. Pierwotne plemiona, zamieszkujące te tereny, zanim przybyli tu pierwsi osadnicy i odkrywcy ze starej Europy, nazywali te ogromne wody Mosi-oa-Tunya, co w języku Kololo oznacza Dym, który brzmi. Wodospad odkrył w 1855 roku pochodzący ze Szkocji misjonarz protestancki i odkrywca, David Livingstone i nazwał imieniem królowej Wiktorii.
nauka angielskiego warszawa to www.englishforyou.pl
|
do góry |
Z dziennika podróżnika - SAFARI |
Wiele razy byliśmy na safari, ale za każdym razem niezmiernie bawi nas podglądanie zwierząt w zwykłych dla nich sytuacjach, zwłaszcza że dopóki siedzimy grzecznie w aucie niewiele sobie robią z naszej obecności. To było któryś raz z kolei...
Piotr delikatnie nacisnął pedał gazu, żeby ruszyć dalej, kiedy naszym oczom ukazała się licząca blisko dwadzieścia słoni rodzina, maszerująca właśnie w poprzek drogi, tuż przed maską naszego auta. Kołysząc się na boki, wachlując ogromnymi uszami i potrząsając trąbami systematycznie posuwały się w kierunku pobliskiego wodopoju. Pomiędzy ogromnymi nogami, stawiającymi pewne kroki truchtały małe słoniątka, uparcie goniące swoje mamy. Aż dziwne, że te tonowe olbrzymy obdarowane przez naturę ogromnymi stopami poruszały się tak, aby w żadnym razie nie zrobić krzywdy pląsającym wokół malcom. Mało tego, czasem delikatnie popychały je do przodu swoimi gigantycznymi trąbami, aż wszystkie ciotki, dalekie i bliskie, bracia i siostry nie przystąpiły do wspólnej kąpieli w niewielkim zbiorniku wodnym. Jedne zaczęły tę niewątpliwą przyjemność od zanurzenia trąby i pociągnięcia kilku orzeźwiających łyków wody, niektóre polewały swoje spękane cielska, zamieniając na chwilę trąby w prawdziwe natryski, jeszcze inne z miejsca przeszły do pełnego zanurzenia i marynaty w błotnistej zalewie. Słoniowa odnowa biologiczna trwała dobre dwie godziny, co dla obu stron było niekwestionowaną przyjemnością. Dla nas - niezwykłe doświadczenie obcowania tak blisko z dzikimi, potężnymi zwierzętami, dla słoni - odprężenie i relaks. Mieliśmy okazję na obserwację relacji pomiędzy członkami rodziny, zachowań poszczególnych osobników i zabawy maluchów, które szalały pod bacznym okiem dorosłych. Ta sadzawka bezsprzecznie należała do jednej rodziny i nikt nie miał prawa im w tej przyjemności przeszkadzać. Od dłuższego czasu dwa guźce próbowały zbliżyć się do oczka, w którym taplały się rozbawione słoniowe nastolatki. Ich zamiary były jednak z miejsca gaszone w zarodku przez dwóch starszych panów, wyraźnie strzegących swej rodziny. Przerywali na chwilę wzajemne pocieranie się, żeby ostrzegawczo zadąć w trąby w kierunku dwóch natrętów, którzy ostatecznie zrezygnowali z wcześniej podjętych prób. Strapieni nieszczęśnicy przyklękli na krótkich, przednich nóżkach i zadowolili się słoniowymi odchodami. Z tęsknotą, której nie były w stanie ukryć wąskie ślepia oblizywały się na widok wody. W tym miejscu rację i pierwszeństwo zawsze ma wielkość lub ostre zęby, czego o guźcach z pewnością powiedzieć się nie da.
Ochotę na chwilę orzeźwiającej kąpieli przejawiały również trzy zebry, które wyraźnie zniechęciły się na widok nieudanych prób guźców. Postanowiły trzymać się w bezpiecznej odległości i cierpliwie czekać na swoją kolej. Popołudniowe słońce ślizgało się leniwie po ich paskach, co do aktywnego działania zachęcało jedynie natrętne muchy, od których próbowały się opędzić trzy towarzyszki spragnionej niedoli. Na tym polu odniosły kolejną porażkę, bo ogony i parsknięcia nie były wystarczająco skuteczne na nie poddające się insekty, krążące z zachwytem nad ich głowami. Bezradne, przytuliły się do siebie, ograniczając dostęp do swojej niczym nie osłoniętej sierści i zastygły nieruchomo.
Nieopodal obojętnie przeszedł struś, któremu wyraźnie nigdzie się nie spieszyło. Szedł nie przerywając łakomego skubania zaskakująco soczystej trawy. Raz po raz łypał na rozbawioną rodzinę słoni, nie wykazując większego zainteresowania. Przeżuwając źdźbła, równie obojętnie popatrzył i na nas, po czym bezszelestnie odpłynął, potrząsając ogromnymi czarnymi piórami, tworzącymi sztywną spódnicę, spod której wyrastały szczupłe, ale mocne i długie nogi zakończone ogromnymi stopami, niosącymi zwalistego ptaka przed siebie.
Spokojne, leniwe popołudnie kończyło się nieubłaganie. Pomarańczowy krążek toczył się po sklepieniu, zapowiadając jednocześnie nieuchronną zmianę warty w niezasypiającym buszu. Po słoniach dawno nie było już śladu, guźce zdążyły się napoić, a zebry po odrobinie ochłody powróciły do swojego stada, które powędrowało w przeciwną do słoni stronę. Na tle amarantowego nieba dumnie kroczyła smukła żyrafa, której sylwetka wyraźnie odcinała się od palącej purpury. Stanęła i przez chwilę przypatrywała się swojemu odbiciu w nieruchomej tafli, po czym przybierając niezgrabną, a jednocześnie niewygodną pozę zaczęła łakomie chłeptać wodę. Nad jej głową przeleciały z jazgotem ptaki, co oderwało ją od życiodajnego źródła. Po długiej szyi spływały teraz połyskujące krople wody, a w oczach odbijało się gasnące z każdą sekundą niebo. Spektakl dobiegał końca, niczym kurtyna zapadł zmrok...
kursy angielskiego warszawa to www.englishforyou.pl
|
do góry |
|
|