|
|
|
Wyprawa do Australii, grudzień-styczeń 2005 |
przejdź ::
Z dziennika podróżnika ::
GARŚĆ INFORMACJI ::
powrót
|
przejdź do galerii zdjęć
|
przejdź do galerii filmów
|
Z dziennika podróżnika |
Australia Zachodnia, w pobliżu miasta Carnavon
Obranie kierunku początkowo na południe, a potem mocno na zachód Australii okazało się trafionym pomysłem. Słońce cały czas jest naszym nieodłącznym towarzyszem, a do tego ciekawie spędzamy czas.
Po opuszczeniu Pimby, kierując się cały czas na południe dojechaliśmy do Port August, a stamtąd już mocno parliśmy na zachód, na drogę Eyre i dalej już przez pustą równinę Nullarbor do Australii Zachodniej, największego stanu tego kraju. Mijaliśmy rozległe pola pszenicy i małe rolnicze miasteczka z ogromnymi zbiornikami na ziarno. Od Ceduny zabudowania nieco ustępowały, a następne 480 kilometrów to smagana wiatrem równina, pokryta jałową glebą, na której zdołał uchować się jedynie niski busz, zamieszkany przez wszędobylskie kangury, wombaty i dzikie wielbłądy (oprócz tych pierwszych nic innego nie zaobserwowaliśmy, ale kto by się stołował przy głównej drodze). Znaki drogowe to nie jedyny sygnał informujący o występowaniu zwierząt, a zwłaszcza kangurów. Na poboczach drogi rozrzucone są rozjechane przez auta szczątki. Fakt ten cieszy jedynie kruki i ogromne czarne orły, urządzające sobie w tych miejscach prawdziwe uczty, nie kryjąc bynajmniej wrodzonej zaborczości. Czasem nawet ucztują na środku drogi, niewiele sobie czyniąc z przejeżdżających samochodów. A jak już muszą to odrywają się od swojej ofiary niezwykle powoli, jakby przedłużając rozkosz do ostatniej chwili, obawiając się jednocześnie, iż chwila nieuwagi sprawi nieoczekiwaną zmianę miejsc przy krwistym daniu.
Musimy jednak wziąć pod uwagę niewielki ruch panujący, zwłaszcza na outbackowych trasach Australii, który sugeruje nam wniosek, iż te sympatyczne, do tego roślinożerne i nie mające wrogów torbacze nie wykształciły w sobie poczucia zagrożenia, jakie powinno w nich budzić pędzące po szosie auto. Czasem nawet przez cały dzień jazdy mijamy zaledwie kilka samochodów, to jak one miały się tego nauczyć. Ten pas asfaltu nic po prostu dla nic nie znaczy, zwłaszcza po zmroku. Niestety nieoczekiwane spotkanie osobowego auta z dorosłym osobnikiem może się okazać zgubne dla obu stron. Z tego właśnie powodu Australijczycy unikają jak ognia jazdy po zmierzchu, zwłaszcza iż odległości pomiędzy zamieszkanymi przez ludzi obszarami czasami są ogromne i trudno liczyć w razie awarii na jakąkolwiek pomoc. Jedynie kierowcy pociągów drogowych mogą pozwolić sobie na ten luksus, tratując wszystko co na drodze im stanie. W tym miejscu należy wspomnieć, że po pustych drogach Australii przetaczają się ogromne ciężarówki, osiągające 50 metrów długości, które ze względu na swoje rozmiary i liczbę kół nazywane są właśnie pociągami drogowymi. Z daleka można się zorientować, że nadjeżdżają, gdyż ogłaszają ten fakt charakterystycznym hukiem, co jest sygnałem ostrzegawczym dla wszystkich, którzy nie daj Boże stoją im na drodze. Kierowcy spoglądający z wysokości swojej szoferki na resztę uczestników ruchu, których z oczywistych powodów jest niewielu, okazują się jednak rozsądni i po zapadnięciu zmroku dla własnego i innych (zwłaszcza kangurów) bezpieczeństwa zatrzymują się na szklaneczkę rumu w przydrożnych zajazdach i zostają tam do rana
My też zdobyliśmy owe doświadczenie i nie staramy się być mądrzejsi od kury. Jak tylko czerwony krążek słońca chowa się za horyzont rozglądamy się za bezpiecznym noclegiem. Na wszelki wypadek wcześniej sprawdzamy na mapie, na co możemy liczyć na trasie, obliczamy odległości, jakie mamy do pokonania i realny czas przejazdu. Prawie zawsze celujemy bezbłędnie. Jak dotąd ani razu noc nie zastała nas na odludziu.
W ten sam sposób dotarliśmy do zajazdu Nullarbor, trafiliśmy akurat na pierwszy akt rozgrywającej się w podniebnym teatrze tragedii, godnej szekspirowskiego dramatu. Nie wiem jak to się stało, bo przecież nie robiliśmy wcześniejszej rezerwacji na to przedstawienie, a tymczasem zapraszano nas do czynnego udziału na scenie.
|
do góry |
GARŚĆ INFORMACJI |
AUSTRALIA
Stolica – Canberra
Ludność – 20 milionów 601 tysięcy
Ustrój – monarchia konstytucyjna
Język – angielski
Waluta- dolar australijski
Wiza -
LLLL
LLL
AUSTRALIA, kraj, który zajmuje najmniejszy kontynent na świecie i którego głową państwa jest angielska królowa, Elżbieta II, co raczej wskazuje na historię niż rzeczywistą władzę. Pierwsze skojarzenia to charakterystyczna sylwetka opery w Sydney, kangury, misie koala, farmy owcze i czerwona ziemia, co na miejscu niewiele od tego odbiega. Prawdziwa Australia to tzw. outback, gdzie rzeczywiście bez trudu można spotkać dzikie kangury, ożywiające się tuż przed zmierzchem poszukując jedzenia, to bezkresne odludzia, po których huczą gigantyczne ciężarówki, zwane tutaj pociągami drogowymi (roadtrain), to puby, pamiętające XIX-ty wiek, to półpustynne spalone słońcem obszary, bogata w mieniącą się tysiącami kolorów Wielka Rafa Koralowa oraz otwarci i przyjaźnie nastawieni ludzie. Pierwsi Australię odkryli Portugalczycy, ale nie wzbudziła ich zainteresowania ze względu na nieprzyjazne Europejczykom środowisko, później dalekim lądem wykazali zainteresowanie Holendrzy, ale i to spełzło na niczym, aż w końcu Brytyjczycy znaleźli właściwe przeznaczenie pustynnych terenów, pełnych czerwonych kamieni i księżycowych krajobrazów, tworząc odizolowaną od reszty świata kolonię karną. Mając przepełnione więzienia władze Wielkiej Brytanii kierowali kolejnych skazanych do Nowej Południowej Walii, jak początkowo nazywano ten kraj i choć ich życie wnowych warunkach było bardzo trudne, nie pozbawione terroru i agresji, do nowego świata przybywali też wolni osadnicy, których liczba wkrótce przegoniła liczbę skazańców. W związku z napływem nowych mieszkańców niedługo trzeba było czekać na zbudowanie miast (Sydney, Brisbane, Perth, Adelaide, Hobart, Melbourne) i niezbędnej infrastruktury, która je połączyła.
I chociaż Australia głównie utrzymuje się z rolnictwa, które z roku na rok przynoszą nadwyżki żywności, głównie eksportowane, to i tak 86% ludzi z zaledwie 20 milionowej społeczności mieszka w miastach. W praktyce oznacza to gigantyczne farmy, obsługiwane przez zarządców i ich kilku do kilkunastu pracowników, którzy na objazd majątku potrzebują dobrego auta terenowego, a nie rzadko małej awionetki. Największa farma hodowli bydła zajmuje obszar równy powierzchni Belgii i ma ponad 3 miliony hektarów. Czasem tworzy to zabawne sytuacje, zwłaszcza wtedy kiedy właścicielowi trudno powiedzieć, gdzie podziały się jego owce, pomimo że ma ich 12 tysięcy. Na pewno się znajdą...
Australia to również bogactwo, które znajduje się pod powierzchnią ziemi, skąd wydobywa się pokłady węgla, kobaltu, gazu ziemnego, srebra, złota i platyny. Tu warto wspomnieć na temat przedziwnego miasteczka o nazwie Coober Pedy, którego mieszkańcy nie dbają o upały, które rozpalają do czerwoności (średnie temperatury-52 stopnie Celsjusza) ludzkie ciała, bo interesują ich jedynie opale, które są tam wydobywane. Ludzie mieszkają w specjalnych ziemiankach, zapewniające stałą temperaturę 25 stopni Celsjusza, rekompensując w ten sposób brak okien, a każdym „ogródku” zamiast roślin centralnie zaparkowana jest koparka, niezbędne narzędzie pracy, które potencjalnie może zmienić życie zwykłego człowieka w prawdziwy raj na ziemi.
Oczywiście nie możemy zapominać o rdzennych mieszkańcach tej części świata, a więc o Aborygenach, którzy zamieszkują te tereny od przeszło 50 tysięcy lat, czego świadectwem są ich naskalne ryty, które należą do najstarszych na świecie. Dziś z każdym rokiem maleje ich liczba, co najpierw spowodowane było przez choroby przywiezione na nowy kontynent przez Europejczyków, a potem przez bezwzględną dyskryminację. Nawet teraz zajmują marginalną pozycję w społeczeństwie, co jest im rekompensowane w postaci pomocy społecznej i co niestety powoduje postępujące zepsucie, marazm i alkoholizm. Łatwo się domyślić do czego to prowadzi.
Trzeba nabić co najmniej 36 tysięcy kilometrów, doświadczyć spotkania z polskim Misjonarzem w aborygeńskiej wiosce, natrafić na przeszkodę w postaci rzeki, która akurat wystąpiła i zalała jedyną w okolicy drogę, spędzić noc w Pubie na odludziu, do którego „wpadają” na piwo farmerzy z „okolicznych farm” (około 150 kilometrów odległości do najbliższego sąsiada), o świcie segregować kozy na farmie, a o zmierzchu pić zimne piwo i przeglądać encyklopedię z 1925 roku, żeby poczuć prawdziwą Australię.
f
cf
szkoła angielskiego warszawa to www.englishforyou.pl
|
do góry |
|
|