Wyprawa poślubna sierpień 1999 i europejski come-back lipiec / siepień 2008


przejdź :: Wstęp :: powrót


przejdź do galerii filmów

Wstęp

Pierwszy raz wspólnie w podróż po Europie wybraliśmy się tuż po naszym ślubie w 1999 roku, odwiedzając Czechy, Austrię, Szwajcarię, Włochy, Francję, Hiszpanię oraz Portugalię. Podróżowaliśmy dziesięcioletnim Nissanem Sunny, który spełniał wielorakie funkcje. Przede wszystkim był naszym środkiem transportu, naszą sypialnią na 99% procent poślubnych nocy, a także często kuchnią i jadalnią, zwłaszcza kiedy na włączonym silniku podgrzewaliśmy gołąbki albo flaczki z rodzimych weków. I chociaż nikt nie wierzył, że bezpiecznie i bezawaryjnie dotrzemy do granicy z Niemcami nie dawaliśmy za wygraną i parliśmy przed siebie. Garażowany przez lata, Nissan najwidoczniej też chciał przeżyć największą w swoim nudnym życiu przygodę, dlatego bez oporów pokonywał kolejne kilometry. Tak dotarliśmy do Portugalii, gdzie pojawiły się pierwsze problemy natury technicznej. Zaraz po przekroczeniu granicy, dobrze po zmroku, znaki zepchnęły nas z głównej drogi. Nagle usłyszeliśmy huk, po czym auto niebezpiecznie zatańczyło na drodze. W efekcie wpadliśmy na nieoznakowaną wyspę na jezdni. Efekt – dwie złapane gumy i powyginana felga. Do tego brak miejscowej waluty. W tym momencie przekonaliśmy się, co to znaczy portugalska uczynność i gościnność. Bez proszenia zatrzymywały się kolejne auta, skore do udzielenia pomocy przestraszonym, młodym Polakom. Tak poznaliśmy Hugo i Manuelę, którzy nie dość że pomogli zholować do najbliższego punktu wulkanizacji to jeszcze zaprosili do swojego lizbońskiego mieszkania i gościli jak dawno niewidzianą rodzinę. Niestety w drodze powrotnej do domu, w okolicach Paryża, Nissan zaczął się buntować, a w Niemczech (w okolicach Drezna) ostatecznie odmówił współpracy. Nie pomogło błaganie ani pchanie upartego auta, ostatecznie do Polski wróciliśmy na lawecie, ale i tak było warto. Wtedy poczuliśmy, że nieważne są w życiu przedmioty, a pasje, które nas ubogacają i sprawiają, że jesteśmy szczęśliwi i spełnieni.

Celem kolejnej auto-wyprawy w 2008 roku było Maroko, ale postanowiliśmy wrócić po swoich śladach i zajrzeć do znanych europejskich metropolii. Zmodyfikowaliśmy nieco wstępnie naszkicowany plan trasy i zamiast od razu na południe wystartowaliśmy w kierunku Bałkanów, gdzie nigdy dotąd nie gościliśmy. Zataczając niezbyt kształtne koło zaczęliśmy od Pragi i Bratysławy, następnie na chwilę zatrzymaliśmy się w Budapeszcie, żeby stamtąd ruszyć w kierunku krajów byłej Jugosławii. Niesamowite wrażenie wywarł na nas Belgrad, gdzie na każdym kroku można odnaleźć świadectwa wojny oraz wielokulturowe Sarajewo. Dubrownik zachwycił nas przepięknym położeniem, Rzym, po raz kolejny – zabytkami, a Barcelona – atmosferą i urodą swoich mieszkańców. Po dwutygodniowym pobycie w Maroku, przeprawiając się promem z Tangeru powróciliśmy na stary kontynent, z wielkim rozżewnieniem odwiedzając kolejny raz Portugalię. Tym razem zajrzeliśmy na chwilę do Porto i na fantastyczne wybrzeże Algarve, oraz po raz kolejny spacerowaliśmy wąskimi uliczkami Lizbony, chłonąc niezwykłą atmosferę tej z pozoru prowincjonalnej, europejskiej stolicy. W drodze do domu wstąpiliśmy nad Loarę, podziwiając wybudowane z wielkim rozmachem zamki oraz na małą czarną do uroczej, paryskiej kawiarenki. Nie sposób było ominąć Benelux, a zwłaszcza Amsterdam, gdzie z przyjemnością przechadzaliśmy się po labiryncie wyznaczonym wodnymi kanałami, przy których niebezpiecznie przechylają się na boki surowe kamienice. Do warszawskiego mieszkania wracaliśmy szczęśliwi, a nasze plecaki przepakowane były nowymi, podróżniczymi pomysłami.

To był ostateczny trening przed największą wyprawą naszego życia – na kraniec Afryki.

 

 

do góry
:: projekt i wykonanie :: Tomasz Kowalczyk ::