Wyprawa do Kostaryki i Panamy


przejdź :: GARSĆ INFORMACJI :: Z DZIENNIKA PODRÓŻNIKA - Autobusem do San Jose :: powrót


przejdź do galerii filmów

GARSĆ INFORMACJI

KOSTARYKA


Stolica – San Jose
Ludność – 4 mln 325 tys.
Ustrój – republika
Język – hiszpański
Waluta- colon
Wiza – nie wymagana
L
L

KOSTARYKA, zielony, niewielki kraj w Ameryce Środkowej, graniczący od północy z Nikaraguą, a od południa z Panamą. Posiada dwie linie brzegowe, oblewane ze wschodniej strony przez krystalicznie czyste i szmaragdowe wody Morza Karaibskiego, a z zachodniej – przez ogromne fale ciepłego Pacyfiku. Główną atrakcją są liczne parki narodowe, zamieszkane przez różnorodne gatunki zwierząt i rozbrzmiewające prawdziwym ptasim radiem. Wprost nie sposób nie wypatrzeć w koronach drzew zaspanego leniwca, hasających pełnych energii Kapucynek czy drących się ile sił w płucach – wyjców. Jeśli do tego dodamy koncert cykad i bliskie spotkanie z uroczym koliberkiem to wyjdzie nam z tego prawdziwy, namacalny kontakt z przyrodą oraz nieopisana fascynacja z obcowania z dziką naturą.
Większość kraju to łańcuchy górskie, z czego najwięcej szczytów to stożki wulkanów, w tym również te czynne, czasem nawet całkiem wybuchowe. Niestety trzeba mieć dużo szczęścia, żeby wziąć udział w ognistym przedstawieniu, bo wrogiem spragnionych wrażeń widzów są chmury szczelnie okrywające wierzchołki. Podczas gdy w całej Kostaryce słońce cieszy się nieograniczoną swobodą, w górach z chmurami przegrywa każdą rundę. W tym miejscu należy nadmienić, że najwyższy szczyt Chirripo Grande mierzy 3820 m n.p.m., co nie powinno być czynnikiem determinującym do ukrywania się w szczelnej zasłonie, zwłaszcza że zainteresowanych ciekawym widokiem jest wielu.
Do Kostaryki w 1502 roku dotarł Krzysztof Kolumb, licząc na odkrycie bogatej w złoto krainy, dlatego nazwał ją Costa Rica, a więc bogatym wybrzeżem. Około 50 lat później Kostaryka została oficjalnie skolonizowana
przez Hiszpanów, którym długo i walecznie opierali się rdzenni Indianie. Jak łatwo się domyślić ci ostatni, choć prawowici mieszkańcy tych ziem ponieśli dramatyczną i krwawą klęskę.
Dzisiaj niezależna republika rządzona przez prezydenta nie posiada armii, a jedynie oddziały paramilitarnej policji.
Ciekawostkę stanowi również fakt, że około 84% ludności stanowią biali, reszta to Metysi (10%), czarni i Mulaci (5%) oraz Indianie (jedynie 1%).







PANAMA


Stolica – Panama City
Ludność – 3 mln 293 tys.
Ustrój – republika
Język – hiszpański
Waluta – dolar amerykański
Wiza – nie wymagana
k
l

PANAMA
to kraj o strategicznym położeniu. W najwęższym miejscu cienki przesmyk lądu o szerokości zaledwie 58 kilometrów dzieli Ocean Spokojny od Morza Karaibskiego. Dodatkowo Panama stanowi naturalną granicę pomiędzy Ameryką Północną i Południową. Sławy krajowi przysparza przede wszystkim Kanał Panamski, stanowiący nie tylko bardzo ważny szlak handlowy, ale przede wszystkim przyczynia się do sukcesu ekonomicznego Panamy, co w konsekwencji sprawia, że jest jednym z najbogatszych krajów Ameryki Środkowej.

Budowę Kanału Panamskiego ukończono w 1914 roku, ale pełną kontrolę nad nim przejęła od Stanów Zjednoczonych Panama dopiero w 2000 r., co widocznie wpływa na jej kondycję finansową.
Ale Panama to nie tylko przynoszący gigantyczne zyski kanał, to również parki narodowe, ukryte w ostojach tropikalnej dżungli, a przede wszystkim rajskie wyspy, rozrzucone na turkusowych wodach Morza Karaibskiego. Obcy jest im pisk „rozkosznych” dzieciaków, pluskających się w ciepłej wodzie, parasolki w kolorowych drinkach oraz leżaki wpatrujące się w promienie słońca, brązujące muskularne ciała plażowiczów.
Oprócz krzyku mew, dźwięków radosnej muzyki, kojącego szumu fal oraz lekkich podmuchów ciepłego wiatru, wprawiających w leniwy taniec soczyście zielone liście palmowe, można tu spotkać jedynie Indian Kuna, dla których czas i pośpiech jest tak samo abstrakcyjny jak dla nas ich brak. Wiele z tych wysp, choć każda posiada nazwę i ma swoje miejsce na szczegółowych mapach dla żeglarzy, nie jest w ogóle zamieszkana i kusi białym piaskiem, lazurową wodą morza, mlekiem ze świeżych kokosów i gigantycznie dużymi muszlami, wyrzucanymi przez morze.

do góry

Z DZIENNIKA PODRÓŻNIKA - Autobusem do San Jose

No stress

Podróżowanie po Ameryce Środkowej i Południowej niewątpliwie dostarcza wielu, czasem nawet bardzo zabawnych wrażeń, obcowania z miejscową ludnością a przede wszystkim uczy cierpliwości i wymaga dużo czasu. Rozkłady jazdy autobusów jeśli w ogóle są dostępne to jedynie ładnie wyglądają i sprawiają, że przybysze z Europy je czytają i co gorsza, w nie wierzą. Cóż, byliśmy jednymi z nich. W przygranicznym miasteczku, po panamskiej stronie, zostawiliśmy na strzeżonym parkingu, wynajęte wcześniej auto i następnie taksówką pojechaliśmy do granicy z Kostaryką. Tam już czekał Carlos, który bez zadawania zbędnych pytań zarzucił na swoje plecy nasze plecaki i zajął miejsce w kolejce do okienka imigracyjnego, wcześniej uważnie obejrzał nasze paszporty, pokiwał głową dowiedziawszy się, że jego klienci pochodzą z zimnej Polonii i czym prędzej przyniósł niewielkie karteczki do wypełnienia. Niepozorny, drewniany baraczek wyposażony był w komputery, a ładne urzędniczki nie dziwiły się widokiem białych podróżników. Wbiły niezbędne pieczątki, zażądały okazania biletów powrotnych do Europy, wykluczających chęć pozostania na panamskiej ziemi na dłużej i droga do Kostaryki stała otworem. Wystarczyło teraz tylko pokonać usiany szczelinami most i przejść podobną procedurę, tym razem u śniadych panów urzędników, po drugiej stronie. Przeszkodziliśmy im właśnie w lekturze kolorowego, lokalnego „Faktu”. Niespiesznie odłożyli gazetę na bok i zajęli się żądnymi wrażeń przybyszami, obdarzając ich szczerym uśmiechem, któremu towarzyszyło westchnienie o imieniu Polonia i które natychmiast przywołało kolejny uśmiech pod tytułem: PAPA. To ostatnie wyraźnie przyśpieszyło imigracyjną procedurę. Co z tego, jak nie wiedzieliśmy o której odjeżdża najbliższy autobus do stolicy Kostaryki, San Jose. Tu Carlos, drapiąc się po głowie i lekko się ociągając, zawyrokował, że za 15 minut nadjedzie autobus, realizujący to międzynarodowe połączenie. Tymczasem pulchna pani zaproponowała sok ze świeżo wyciskanych pomarańczy, a urzędnicy powrócili do przerwanej lektury. Po około pół godzinie na moście pojawiła się sylwetka autobusu, o przeznaczeniu którego poinformował nas Carlos skinieniem głowy, odpoczywający teraz pod drzewem. Zapłaciliśmy Carlosowi za jego nieocenione usługi i szybko wskoczyliśmy do autokaru, kupiliśmy bilety u kierowcy i zajęliśmy miejsca, gdy tymczasem autobus zrobił sobie właśnie postój. Wachlując się mapami czekaliśmy na upragniony odjazd. Minęło następne pół godziny i całkiem już spoceni ruszyliśmy w drogę. Wcześniej spisaliśmy sobie połączenia z San Jose do ..., które ku naszemu zdziwieniu wywieszone były przy okienku imigracyjnym. Po drodze było wiele przystanków, zmieniali się pasażerowie, były dwa postoje na posiłki, aż późnym popołudniem wtoczyliśmy się na dworzec autobusowy COCA-COLA, uwielbiany przez kieszonkowców, których spotkanie na szczęście los nam oszczędził.
Po Kostaryce podróżowaliśmy wynajętym autem, ale po dziesięciu dniach czas było wracać do Panamy. Sprawdziliśmy wcześniej spisany rozkład autobusów i ruszyliśmy w stronę dworca autobusowego. Procedura z oddaniem wypożyczonego samochodu przebiegła zaskakująco szybko i na Coca-Coli zameldowaliśmy się 50 minut przed odjazdem autobusu. Niespiesznie wygramoliliśmy się z bagażami z taksówki i zaczęliśmy szukać odpowiedniego przystanku. W mgnieniu oka mieliśmy trzech pomocników, którzy wzruszając ramionami i popalając papierosy, bez wyrażania zbędnych emocji, stwierdzili że nasz autobus odjechał 7 minut temu. Spojrzeliśmy na zegarek, na którym wskazówki wyraźnie pokazywały godzinę 9.15 rano, a nasz rozkład informował, że powinniśmy wyruszyć w drogę o 10.00. Następny autobus miał odjechać o godzinie 14.00. Wszystkiego spodziewaliśmy się po Latynosach, ale nie że odjadą wcześniej niż później. Wtem jeden z nowo poznanych pomocników porwał nasze plecaki i biegł z nimi do swojego, na oko 20-dziestoletniego Peugeota, pokrzykując żebyśmy biegli za nim. Siedzieliśmy teraz na zapadniętej kanapie z tyłu osobliwego bolida i goniliśmy z Arturo nasz autobus. Podniecony kierowca łamał wszelkie przepisy, nieustannie dusząc nieco zmęczony klakson, aż znaleźliśmy się na drodze wyprowadzającej nas z miasta. Przed oczami pojawił się granatowy autokar, na widok którego Arturo klasnął z zachwytu w dłonie, po czym mocniej nacisnął pedał gazu i po chwili znaleźliśmy się na „ogonie” uciekającego zajączka. Teraz nasz dzielny kierowca przystąpił do perswazji werbalnej w postaci ciągłego klaksonu oraz migania długimi światłami. Wyprzedzając błękitnego króla szos Arturo wzmocnił swoją sygnalizację poprzez machanie rękami przez otwarte okno. Odpowiedziały nam dwa mrugnięcia autokaru, po czym nastąpiła błyskawiczna akcja z zatrzymaniem autobusu, przeniesieniem naszych bagaży i powitaniem na pokładzie linii San Jose – Panama City. Potem już wszystko toczyło się jak na zwolnionym filmie – osiągnęliśmy prędkość przelotową 50 km na godzinę i „mknęliśmy” prosto przed siebie. Po drodze przysadzisty kierowca realizował wszystkie wcześniej przyjęte na siebie zobowiązania i zamówienia, co w praktyce oznaczało przystanki w mniejszych lub większych mieścinach, wymianę paczek, uścisków i pozdrowień. To musiało doprowadzić naszego dzielnego pilota do zmęczenia i wilczego głodu. Dłuższy postój wisiał w powietrzu, aż przyszedł na niego czas, po nim jeszcze jeden – na podwieczorek i tak po ośmiu godzinach wyczerpującej jazdy przed naszymi oczami zamajaczył dobrze znany widok mostu łączącego dwie republiki. Tuż przed zamknięciem granicy zdążyliśmy podbić paszporty po obu stronach rzeki. Oczywiście w dokonaniu formalności pomagał Carlos, który z miejsca nas sobie przypomniał. Na koniec pragnę nadmienić, że odległość od granicy Panamy i miasteczka ... do San Jose to zaledwie 270 kilometrów...

kursy angielskiego warszawa to www.englishforyou.pl

do góry
:: projekt i wykonanie :: Tomasz Kowalczyk ::